Jestem już stary koń i powinienem był to wiedzieć. Dotarło
jednak dopiero w praktyce. Dotychczas uważałem, że weganizm z przyczyn ideologicznych to już przesada. Przecież zachowując rozsądek możemy
zwierzętom podbierać trochę ich wyrobów, a i dla nas wystarczy i one też znacząco
nie ucierpią.
Dopiero teraz zrozumiałem, że jedzenie sera i jajek oznacza
zabijanie zwierząt.
Żeby co roku było mleko to muszą co roku być młode owce.
Gdyby chować wszystkie zwierzęta, to ze stada dziesięciu owiec w pierwszym
roku, po kilku latach stado liczyłoby sto zwierząt. Z każdym kolejnym rokiem
wzrost jest coraz większy. Trudno utrzymać tak duże stado. Oczywiście można
zwierzęta sprzedać, ale to jest równoznaczne z zabiciem. Tryczki stają się obciążeniem, trzeba je karmić, a mleka nie dają.
Podobnie w przypadku kur. Po kliku latach zmniejsza się
ilość znoszonych jajek i by nie odczuć różnicy wypadałoby zwiększać ilość kur
zostawiając mało produktywne emerytki i karmiąc je aż do naturalnej śmierci. I w tym przypadku rasa męska jest problemem. Przyrasta ilość kogutów, które trzeba karmić, a nie przyczyniają się do wytwarzania jaj.
Warto więc pamiętać i doceniać zjadając ser czy jajko, że
oznacza ono poświecenie zwierzęcia. Mnie osobiście irytuje podejście
propagowane w modnych programach kulinarnych, w których gotowanie
sprowadzone jest do zmierzania w kierunku jakiegoś wzorca namaszczonego przez
mistrza kuchni. Mięso tak wypieczone jest dobre, ale już inaczej wypieczone
należy wypluć. Myślę, że gdy ktoś własnoręcznie zabije tak duże i bliskie
człowiekowi zwierze jak owca, nabierze innego podejścia do mięsa. Przestanie to
być produkt spożywczy, który należy w finezyjny sposób przybliżyć do
akceptowalnego wzorca kulinarnego. Mięso stanie się święte.