Link do Akademii

Kontynuacją projektu "Przez rok nie kupię jedzenia" jest Akademia Przyziemnych Umiejętności. Poza Akademią w ramach ClearMind.pl dbam o dobrostan mentalnym pracowników firm oraz rozwijam kreator stron internetowych Najszybsza.pl. Miło mi będzie jeśli odwiedzisz te projekty!


środa, 3 czerwca 2015

Dziękuję

Drodzy czytelnicy,

Dziękuję Wam bardzo za odwiedzanie mojego bloga i komentarze. To był wspaniały czas i cieszę się, że tak wiele osób tak uważnie śledziło moje kroki.

Dostaję pytania dotyczące kolejnych wpisów. Obecna formuła bloga już się wyczerpała. Był pomysł, opisałem doświadczenia w trakcie jego realizacji. Podsumowaniem stał się webinar zorganizowany przez Cohabitat. To co chciałem przekazać na temat eksperymentu z samowystarczalnością zostało opisane.

Jeśli jesteś zainteresowana/zainteresowany kontynuacją, to zapraszam do Akademii Przyziemnych UmiejętnościPoza Akademią w ramach ClearMind.pl dbam o dobrostan mentalnym pracowników firm oraz rozwijam kreator stron internetowych Najszybsza.pl. Miło mi będzie jeśli odwiedzisz te projekty!

Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkim powodzenia!

Igor

piątek, 12 grudnia 2014

Posiłek spod śniegu


Niby warzywnik już śpi, ale pod drobną warstwą śniegu kryje się nadal pełno pysznego jedzenia.

Niektóre warzywa mają już swoje ostatnie pięć minut przed przemarznięciem. Inne będą rosły przez całą zimę. Jeszcze inne - jak czosnek - posadzone na jesień czekają tylko na nadejście Walentynek (koniec Okresu Persefony u nas), by rozpocząć nowe życie.

Brukselka ponoć jest najlepsza, gdy przetrwa kilka mrozów. Z tej jednej rośliny będą jeszcze trzy obiady. Zjadamy nie tylko malutkie "kapustki", ale też duże liście brukselki. Mają specyficzny, brukselkowy smak.

brukselka
Na grządkach jest jeszcze kilka orientalnych "kapust" pak choi. Są dość delikatne, ale przetrwały już kilka mrozów po minus dziesięć stopni. Już nie są tak chrupiące, kawałki trzeba odrzucić, ale nadal pysznie smakują podsmażane.

pak choi odmiany Tsoi Sim - wystrzelił do kwiatów, ale jest pyszny po podsmażeniu

nasze ulubione śniadanie - pak choi podsmażany na oleju z dodatkiem curry, kurkumy, czosnku, czasem sezamu
Mibuna jest bardziej delikatna niż pak choi. Są to już jej ostatnie dni na grządce, ale nadal po odmrożeniu jest smaczna.


mibuna
Tu raczej musicie mi uwierzyć na słowo. To są kalarepki z "drugiego rzutu". Sadzonki przeniosłem z rozsadnika na grządkę późnym latem. Mimo kilku mrozów, kalarepki nadal są smaczne. Już może nie tak perfekcyjnie jędrne, ale nie ma to jak żywe jedzenie.

kalarepki
W mądrych książkach piszą, że pory przetrwają zimę. Na razie mają się świetnie i mimo małego płaszcza ze śniegu są twarde i chrupiące. Cebuli zdecydowanie zbyt mało posadziłem i już się skończyły zapasy. Por jest dobrym zamiennikiem.

pory
Jarmuż to typowo zimowe stworzenie. Ten egzemplarz ma już ponad dwa lata. Przetrwał minus dwadzieścia stopni bez okrycia. Na przednówku będzie ważnym składnikiem sałatki pasterskiej.

jarmuż odmiany East Fresian Palm
Odmianę Russian Red jarmużu mam pierwszy rok. Według mnie jest smaczniejszy od wschdniofryzyjskiego. Właśnie teraz, w grudniu, świetnie nadaje się jako warzywo do obiadu.
jarmuż odmiany Russian Red, gdy tylko przyświeci słońce rośliny się podniosą
Zostały jeszcze w warzywniku resztki dużych liści kapusty. Daję je na bieżąco kurom, by miały trochę zieleniny w tym trudnym dla nich czasie.

Grządki okazują się dobrym miejscem do "przechowywania" jedzenia w zimie.

---
Powiązane tematy:

Żniwa zimą


czwartek, 4 grudnia 2014

Najłatwiejsze warzywa - dynie i cukinie

Jakie warzywa udawały się nam najlepiej przez ostatnie dwa lata? Ranking otwierają cukinie i dynie. Uprawiamy je z własnych sadzonek, bo nasiona siane do gruntu są zjadane przez nornice. Roślinom trzeba dać dużo obornika lub innego nawozu, gdyż są mega żarłoczne. Wystarczy sterta obornika rozrzucona na ziemię, wetknięte nasiona czy sadzonki i tylko czekać na owoce.

Dynie i cukinie potrzebują dużo przestrzeni - są zaborcze. U nas rosną jak szalone praktycznie bezobsługowo.

cukinia na grządce wyścielanej kartonem i obornikiem 

Nawet plewić nie trzeba specjalnie, bo duże liście skutecznie zasłaniają słońce konkurencji. Mimo, że liście cukinii są atakowane pod koniec sezonu przez jakieś grzyby (biały nalot), to choroba nie dotyka owoców.

Dyniowate są wrażliwe na mrozy, więc koniecznie trzeba zebrać owoce zanim temperatura spadnie poniżej zera. My przechowujemy dynie w ciepłym pomieszczeniu (ok. 18-20 stopni) i mino tej zbyt wysokiej temperatury po sześciu tygodniach przechowywania owoce są nadal pełne świeżości. Startą cukinię zasypywaliśmy solą i przechowywaliśmy w słojach. Trzeba będzie tę metodę udoskonalić, bo zdarzają się słoiki sfermentowane.

Nasze ulubione przepisy otwierają placki z cukinii. Grubo starta cukinia, dwa jajka, trochę zieleniny i na patelnię. Prawdziwy smak lata.





Cukinia jest również świetna na surowo - grube plasterki zjadane jako zagryzka. Kolejna potrawa to duszona cukinia - miąższ jest delikatny, twarda skórka dodaje miłego kontrastu. Zupa cukiniowa jest delikatna i bardzo aromatyczna.

Cukinie są również ważną walutą w letnim handlu wymiennym. Jeśli posadzi się kilka roślin (więcej niż 3-4 na rodzinę) to zaczną się pojawiać spore nadwyżki, które są chętnie przyjmowane przez bliskich.

Tak jak cukinie królują w lecie, dynie są symbolem jesieni. Stąd też biorą się ich angielskie nazwy. Summer squash to te dyniowate, które jemy w lecie a winter squash to zjadane w zimie (i na jesień).

Dynię można zjadać na tysiąc sposobów. My zaczynamy od zupy dyniowej, której pojawienie się oznacza nadejście jesieni.



Kolejnym przysmakiem jest pieczona dynia. Do żaroodpornego naczynia nalewamy odrobinę oleju, dodajemy zioła - tymianek, rozmaryn, czy co tam akurat się natrafi w ogrodzie i wkładamy dynię pokrojoną w grubą kostkę. Około 40 minut pieczenia w piekarniku w temperaturze 170 stopni. Kto woli bardziej twardą może piec krócej. Absolutna pycha. Inną prostą potrawą, którą lubię zabierać do pracy jest surowa dynia pokrojona w kostkę. Zjadana na surowo ma bogaty smak i jest całkiem sycąca.

cukinia suszona na słońcu

wysuszona

dynie zebrane przed zapowiadanymi przymrozkami

nie przejmowałem się odchwaszczaniem upraw i perz nie przeszkadzał dyni


Jeśli macie duży trawnik w ogrodzie to to znaczy, że wirus matriksowy was mocno zainfekował :). Tyle wydatków i energii, by utrzymać zieloną pustynię :). Trawnik jest "ładny", ale to kwestia programowania głowy. Gdyby wszędzie w okolicy sąsiedzi robili w ogrodzie wysypisko śmieci obramowane zużytymi oponami, to pewnie nasza głowa po odpowiednim czasie programowania uznałaby ten widok za ładny. Podobnie jak wrzosowe wzgórza Szkocji, które wyglądają "pięknie", tyle że są symbolem klęski ekologicznej związanej z wyrębem szkockich lasów w czasie rewolucji przemysłowej.

Można zastosować taką oto procedurę odwirusowującą: już dziś, zanim spadnie śnieg, przygotować z desek lub okorów (prawie za darmo w tartaku) ramkę. Moje ramki są szerokości 120 cm i długości 3-4 metrów. Każdy inny rozmiar jest też dobry. Położyć ramkę na trawniku i ewentualnie wyścielić gazetami czy kartonem, by przytłumić trawę. Do ramki wrzucić sporo obornika. Z pewnością znajdzie się w okolicy jakiś klub jeździecki, który będzie miał nadmiar. Gdy minie zagrożenie przymrozkami (koniec maja), do tak przygotowanej grządki wtykamy nasiona lub sadzonki. Gdy obornik wśród trawnika razi, można na górę rozrzucić warstwę słomy, która też się znajdzie w klubie jeździeckim.

Większym wariatom polecam dynie uprawiane tak jak winorośl - z owocami zwisającymi nad głowami.



I jeszcze jeden przykład uprawy dyni (tym razem piżmowej) na małej powierzchni.





Może płot od południowej strony będzie dobrym stelażem na pionową uprawę dyniowatych?

---
powiązane tematy

Lista warzyw najłatwiejszych w uprawie - nasze doświadczenia 2013, 2014
Indianie, dynie i słoneczniki
Słoneczna suszarnia
Lista cennych książek

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Najłatwiejsze warzywa 2013, 2014

Oto lista roślin, których uprawa była najprostsza:

* cukinie i dynie - z własnych sadzonek,
czosnek - już w własnych ząbków,
* brokuły - z własnych sadzonek,
* jarmuż - szczególnie Russian Red - z własnych sadzonek,
* cebula - z kupionych dymek,
* seler - z kupionych sadzonek,
* buraki - z kupionych nasion,
* por - z własnych sadzonek,
* rzepa - wysiewanie do gruntu,
* fasolka szparagowa - z własnych sadzonek,
gryka - w 2014 z własnych nasion sianych do gruntu.

"Z własnych sadzonek" oznacza, że nasiona były kupione i posiane w rozsadniku lub w modułach.
U nas w roku 2014 nornice były plagą stąd sadzonki okazały się konieczne w przypadku roślin, które zwykle uprawia się z nasion sianych do gruntu. Może u Ciebie nie ma takiego problemu.

piątek, 21 listopada 2014

Webinar

Zapraszam Was na zorganizowany przez Cohabitat webinar dotyczący mojego projektu. 

miejsce: internetowe spotkanie w formule webinaru 
Data: 26 listopada, środa
Godzina: 19.00 - 20.30
Odpłatność: dobrowolna donacja / wstęp wolny
Zapis wideo: tylko dla osób które przekazały donację
Rejestracja: http://niekupiejedzenia.evenea.pl/

------
WEBINAR to nic innego jak odbywające się "na żywo" seminarium przeniesione z sali wykładowej do Internetu. W trakcie jego trwania wszyscy uczestnicy widzą wykładowcę i innych uczestników, mogą się z nimi bezpośrednio kontaktować - zadawać pytania i wyrażać opinie. Każdy uczestnik "siedzi w pierwszym rzędzie" - nikt mu nie zasłania, nikt mu nie przeszkadza. Prezentacje pokazywane przez wykładowcę są widoczne na Twoim ekranie.

Do zobaczenia! :)

poniedziałek, 13 października 2014

Indianie, dynie i słoneczniki

Zafascynował mnie opis tradycyjnego indiańskiego ogrodnictwa zawarty w książce „Native American Gardening: Buffalobird-Woman's Guide toTraditional Methods”. W 1910 młody student postanowił w ramach pracy naukowej spisać wiedzę najstarszej kobiety z grupy Indian Hidatsas z Dakoty. Efektem jest wspomniana właśnie książka – słowo w słowo przedyktowana przez Buffalobird-Woman. Kilkadziesiąt stron rzutem na taśmę uratowane przed zapomnieniem, zawierające setki jeśli nie tysiące lat nagromadzonych doświadczeń. Dziś powszechne są książki, z których wiedzę można skompresować z pięciuset stron do dwóch linijek. Ta książka jest ich przeciwnością.

Zakładanie ogrodu u Indian było znacznie prostsze niż u nas. Rodzina szukała kawałka ziemi, która nie była używana przez innych. Dla Indian koncepcja własności ziemi była podobnie abstrakcyjna jak własności powietrza, którym oddychamy. Dzięki temu ziemia nie była „zarezerwowana” w księgach wieczystych i nie leżała odłogiem. Albo była używana przez dziką przyrodę, albo przez ludzi. Gdy ktoś potrzebował to używał. Ograniczeniem górnym chciwości była praca wymagana do opieki nad ziemią. Po co posiadać nadmiar ziemi, jeśli się nie ma sił, by na niej gospodarować? Ktoś, kto próbował prostymi metodami uprawiać większy ogródek warzywny wie o co chodzi. Dochodzi się do pewnego poziomu równowagi, w którym rodzina jest w stanie wyżywić się z ogródka. Większy ogródek nie ma po prostu sensu, gdyż powodowałby tylko nadmiar pracy i mniej czasu na zabawę, twórczość i inne prawdziwie ludzkie czynności. Niesamowite, że powszechnie się uważa, że to nasze metody dostępu do ziemi są cywilizowane, a te stosowane przez ludy rdzenne są prymitywne. Dla wielu cywilizowanych – szczególnie młodych – ludzi projekt „własny kawałek ziemi” jest podobnie złożony jak projekt wystrzelenia rakiety w kosmos. Trudno dostępna praca, nierzadko prawie niewolnicza, pętla kredytu na 30 lat na głowie, setki papierów i przedzierania się przez opór urzędów, sieć powiązań niczym pajęczyna utrudniających wyrwanie się z miasta. I wszędzie w koło ci niestabilni psychicznie politycy pieprzący w telewizji i radio, siejący strach i nienawiść. Bez dwóch zdań coś solidnie spierd*****śmy. Niektórzy dadzą kontrargument „no i jak skończyli Indianie”. To mocny kontrargument. W starciu z agresją zachodniej „cywilizacji” żaden normalny lud nie przetrwa. Mam jednak nadzieję, że to jest chwilowa przegrana rdzennych kultur. Dalaj Lama zapytany o pozytywne strony inwazji China na Tybet świetnie odpowiedział. „Siedzieliśmy przez stulecia w izolacji, być może zbyt dużej izolacji. Nasze cenne nauki były dostępne tylko dla Tybetańczyków. W wyniku inwazji Chin i eksodusu Tybetańczyków skarby buddyzmu stały się dostępne na całym świecie.”. Podobnie z Indianami. W wyniku holocaustu Indian (ilość ofiar była większa co najmniej dziesięciokrotnie w porównaniu z zamordowanymi Żydami) wiedza i kultura indiańska rozchodzi się na cały świat. Dotarła nawet na takiej odległej Doliny Muminków, w której leży mój warzywnik :).

Do przygotowywania ogrodów i późniejszej kultywacji używano prostych narzędzi. Buffalo Bird’s Woman była ostatnią w swoim rodzie, która miała kopaczkę z ostrzem z kości łopatki. Innym narzędziem był zwykły zaostrzony kij służący do kopania. Mając takie narzędzia można wyżywić rodzinę, zapewniając jej najwyższej jakości jedzenie. Kopaczka z kości i kij.

Oprócz szczegółowych instrukcji ogrodniczych książka zawiera też sporo wiedzy na temat życia Indian. Przykładem jest zwyczaj stawiania „platformy strażników” przy ogrodzie. Wiadomo jak dzieci uwielbiają domki na drzewach. Indiańskie dzieci dostawały więc co roku coś w rodzaju domku – drewnianą platformę, na którą wychodziło się po drabinie. Od strony południowej wisiała skóra zwierzęca zapewniająca cień. Przez całe lato indiańskie dziewczynki miał ważne zadanie. Opiekowały się ogrodem doglądając go z platformy strażników. Śpiewały całymi dniami specjalne piosenki, by rośliny dobrze się rozwijały. Odpędzały ptaki żerujące w ogrodzie czy inną zwierzynę. Groźną zwierzyną okazywali się mali Indianie, którzy zakradali się do ogrodów, by zdobyć młodą kolbę kukurydzy. Osobnym rytuałem były flirty pomiędzy dziewczynkami pilnującymi ogrodu na platformie, a zakradającymi się chłopcami. Dziewczyny wymyślały piosenki ośmieszające chłopaków, a ci wiecznie kręcili się przy platformie demonstrując swoje umiejętności i prężąc muskuły :). Patrząc jak dziś dzieci wiszą nam na głowach wysysając większość wolnego czasu i energii trzeba przyznać, że Indianie byli bardziej rozumni :).

Obok platformy budowano prosty szałas na kuchnię polową. Tam gotowane były posiłki dla rodziny.

Co zrobić gdy ktoś zachorował i nie miał sił, by pracować w ogrodzie na wiosnę, czyli w czasie kiedy nie można było sobie pozwolić na zbytnie opóźnienia w sadzeniu? Proste. Wystarczy poprosić sąsiadów o wykonanie pracy w zamian za wspólny posiłek. Była to powszechnie respektowana metoda. Jak widać istnieje alternatywa dla ZUS i monstrualnych, kompletnie nieludzkich instytucji oplecionych kilometrami kabli i tonami systemów informatycznych. Wystarczy mieć życzliwych sąsiadów, umieć powiedzieć „proszę” oraz umieć przygotować biesiadę. No i jeszcze coś więcej. Trzeba mieć wiarę w ludzi.

Dynie stanowiły ważny składnik posiłków w zimie. Były krojone nożem z kości łopatki na plastry oraz wieszane na wierzbowych patykach. W ten sposób po trzech dniach suszenia na słońcu dynie były gotowe do przechowania.

Silos służący do przechowywania jedzenia na zimę to wyższa inżynieria. Kopano dół szeroki u podstawy i zwężający się jak butelka przy powierzchni ziemi. Dół był wyścielany odpowiednimi trawami, które sprawdziły się i nie pleśniały. Ściany były w przemyślny sposób wzmacniane gałęziami wierzby. Następnie jedzenie było układane zgodnie z precyzyjnym planem. Najpierw kolby kukurydzy, później ziarno kukurydzy. W środku otoczone ziarnem leżały wysuszone dynie.  Takie ułożenie zapewniało trwałość przechowywania oraz wygodny dostęp do schowanego jedzenia. Urządzenie proste, skuteczne, ale widać, że zawierało wiedzę dziesiątek pokoleń. Eksperymentowanie z przechowywaniem żywności jest bardzo ryzykowne, a taki silos nie mógł powstać bez wieloletnich eksperymentów. Tym bardziej należy się Indianom wielki szacunek za ich wynalazek.



Moja uprawa dyni nie wiele ma wspólnego z tradycją indiańską. Na wiosnę na kawałku pola rozrzuciłem sporą warstwę owczego obornika, gdyż dynie są bardzo żarłocznymi roślinami i potrzebują sporo nawozu. W pierwszym nasadzeniu powtykałem nasiona dyni do obornika i posadziłem kilka sadzonek kupionych w sklepie ogrodniczym. Nie wiedziałem, że myszy uwielbiają nasiona dyni. Zanim się zorientowałem, że nic nie kiełkuje minęły tygodnie. Myszy zjadły wszystkie nasiona dyni, wszystkie nasiona fasoli i około stu sadzonek warzyw kapustowatych pieczołowicie chowanych w rozsadniku:). Taki pstryczek w nos po udanym pierwszym sezonie nieobfitującym w myszy. W ramach planu awaryjnego posiałem nasiona dyni w modułach i schowałem przed myszami. Straciłem w ten sposób jakieś sześć tygodni. W efekcie z sadzonek kupionych w sklepie wyrosły piękne, duże dynie, a z mojego drugiego rzutu dynie są jeszcze małe. Teraz codziennie trzeba obserwować prognozy pogody. Dynie przeżyły już dwa małe przymrozki w tym roku – takie po minus jeden stopień. Może jeszcze nieco podrosną.

Uwieńczeniem całego sezonu oczekiwania jest pierwsza jesienna zupa dyniowa.



 Jest to też znak przejścia do kolejnej pory roku. Zupa cukiniowa ze swoim lekkim wiosenno-letnim smakiem powoli ustępuję miejsca zupie dyniowej, w której wyraźnie czuć dłuższy czas dojrzewania smaku i aromatu. No i ten jesienny kolor, którego nie ma w warzywach letnich. Nie dość, że jedzenie nie zawiera żadnej chemii to jeszcze efekt własnej uprawy potęguje smak.

We wspominanej książce było zdjęcie indiańskiej łyżki z łodygi dyni. Łatwa w wykonaniu i całkiem wygodna :).



Spróbuję wysuszyć jedną dynię metodą indiańską. Może uda się przemycić trochę jesieni do środka zimy.

Na razie z mojej praktyki absolutnymi mistrzem w magazynowaniu jedzenia na zimę jest ziemniak. Łatwy w uprawie (gdyby nie zaraza ziemniaczana), bardzo pożywny i smaczny oraz w miarę łatwy w przechowywaniu na zimę. Jeśli suszenie dyni okaże się skuteczne to dynia może się okazać ważnym konkurentem ziemniaka. Może nie tak kaloryczna i pożywna, ale łatwiejsza w uprawie i zbiorze oraz wyjątkowo smaczna.

Słoneczniki indiańskiej odmiany hopi już są całkiem duże. Mam nadzieję, że dojdą przed mrozami. Będę mógł spróbować kolejnego przysmaku indiańskiego – kulek słonecznikowych. Pełniły one funkcję dzisiejszych batonów energetycznych. Młodzi Indianie wyruszający na długie polowania zabierali ze sobą te przysmaki. Gdy dopadło ich zmęczenie kulka słonecznikowa szybko stawiała ich z powrotem na nogi.



Pracujemy nad nowym pomysłem i potrzebna Wasza pomoc. Będzie to miejski ogród, w którym połączymy nadmiar ziemi leżącej odłogiem tu i tam z nadmiarem wolnego czasu i chęci wśród młodych ludzi. W efekcie wyhodujemy pyszne jedzenie dla tych, którym go brakuje. Takie proste zrównoważenie nadmiarów z brakami :). Kryteria wyboru roślin do uprawy są dość wyśrubowane. Łatwość uprawy z wykorzystaniem prostych narzędzi oraz niedoświadczonych pomocników, uprawa naturalna, bez chemii, brak możliwości ciągłego nadzorowania ogrodu. Produkty mają być pożywne i łatwe w przechowywaniu – tak, by można było robić z nich gorące posiłki – najlepiej zupy przez zimę i nieco dłużej. Na jakie rośliny powinniśmy postawić? Wszelkie inne podpowiedzi i pomysły mile widziane. Mamy zimę na dopracowanie koncepcji, by móc na wiosnę ruszyć z pracami.

Powiązane tematy:

sobota, 6 września 2014

Czosnek

Przez dwa lata zabawy w ogrodnika polubiłem uprawę czosnku, bo jest prosta, a jej efektem są pyszne rośliny.

Sadzę czosnek na jesień. Można również wiosną, ale sadzenie jesienne daje roślinie sporo dodatkowego czasu. Wiosna to gorący okres w ogrodzie i dlatego warto posadzić co się da w bardziej leniwym czasie. Dla początkujących ogrodników sporą radością jest obserwowanie własnych upraw, a czosnek posadzony jesienią zaczyna cieszyć silnymi, mocno zielonymi pędami pod koniec zimy, gdy tylko zejdzie śnieg.

Grządka pod czosnek była przygotowana rok wcześniej (jesień 2012). Na trawie rozłożyłem kartony, na górę dałem warstwę owczego obornika, słomy i liści. Taka kanapka przeleżała przez zimę. W zimie i na wiosnę wsypałem na górę ok. 10 L popiołu z kominka – ponoć czosnek to lubi. Gdy na wiosnę chwasty przerosły przez karton dodałem kolejną warstwę. Mimo, że grządka nie była przekopana, to w momencie sadzenia czosnku ziemia była wystarczająco pulchna. Mali pomocnicy – robaki, grzyby i inne żyjątka – przez rok przekopały grządkę i zmieszały urodzajną warstwę z dolnymi pokładami starego, ubitego trawnika.

Oczywiście nie trzeba planować uprawy z tak dużym wyprzedzeniem. Można dziś przekopać kawałek trawnika, dodać nawozu i posadzić czosnek. Planowanie z wyprzedzeniem ma tą zaletę, że pozwala na zaoszczędzenie naszej energii (nie trzeba przekopywać) kosztem czasu.

Dla tych, co mieszkają w mieście lub okolicach liście są świetnym materiałem do nawożenia grządek. Ludzie skrupulatnie grabią liście, by nie było „bałaganu”. Później pieczołowicie pakują liście do worków foliowych i wystawiają przed dom. Tak, jakby chcieli nam ogrodnikom sprawić świetny prezent – cenny, pięknie zapakowany i przygotowany nawóz. Nic tylko podjechać, cichutko załadować do auta i rozsypać na grządkach. Tak zrobiłem i do wiosny liście przegniły wzbogacając grządki.

Czosnek posadziłem 13 października 2013. Zrobiłem kciukiem dziurki o głębokości 3-5 cm i wetknąłem ząbki czosnku. Rozstaw co ok. 20 cm, rzędy co ok. 30-40 cm. Ząbki należy wkładać spiczastą częścią do góry, choć zdarzył się jeden umieszczony do góry nogami i z niego też wyrosła piękna główka. Po wetknięciu ząbków wyrównałem ziemię i przykryłem warstwą słomy.

Do sadzenia użyłem główki odmiany Harnaś kupione w supermarkecie.

Na wiosnę pojawiły się zdrowe pędy czosnku. Gdy rośliny miały ok. 5 cm to przykryłem pojawiające się chwasty kolejną warstwą kawałków kartonu. W ciągu całego sezonu robiłem to jeszcze dwa razy. Rozprzestrzeniały się głównie chwasty wieloletnie – u mnie perz i jaskier, które udaje się mocno ograniczyć sukcesywnie wybierając kłącza.

W odróżnieniu od cebuli czosnek należy zbierać, gdy pierwsze liście zżółkną. W moim przypadku było to 16 sierpnia 2014. Jedną ręką trzyma się za łodygę, drugą podważa główkę łopatką. Warto to robić delikatnie, bo „siniaki” spowodowane zbyt gwałtownym wyciąganiem powodują trudności w przechowywaniu.

Wyciągnięte rośliny, lekko otrzepane z ziemi, powiesiłem w przewiewnym, zacienionym miejscu – na północnej ścianie domu. 



Po dwóch tygodniach korzonki były wyschnięte. Teraz łodygi i korzonki zostały odcięte, a ziemia pozostała na główkach została ściągnięta wraz z jedną warstwą ochronnej łuski. Tak przygotowany czosnek nadaje się do przechowywania.

Kwiaty czosnku okazały się też dobre do przyprawiania sałatek. Zawierają one takie mini ząbki – bardzo smaczne i łatwe w obrywaniu. 



W ten sposób można jeszcze w tym roku przyprawiać jedzenie mini czosnkami z kwiatów, a duże główki zostawić na zimę.

Najlepsze z główek odłożyłem i zabezpieczyłem przez łakomymi domownikami. Będą niedługo posadzone. Zamierzam posadzić w tym samym miejscu. Zgodnie z zaleceniami mądrych ogrodników w trzecim roku już przestawię rośliny w inne miejsce.

Czosnek nie był atakowany przez żadne szkodniki. Przez cały sezon wegetacyjny wymagał łącznie nie więcej niż godzinę uwagi. Dwie grządki o łącznej powierzchni około pięciu metrów kwadratowych dały blisko sześćdziesiąt główek. Myślę, że można było jeszcze gęściej posadzić.

No to do roboty drodzy czytelnicy. Wycinajcie z trawnika grządkę na czosnek. W końcu uprawa trawnika to przedziwna czynność. Tyle wysiłku, paliwa, urządzeń, by osiągnąć jednolitą, w większości bezużyteczną, zieloną pustynię J. Kwintesencja „cywilizacji” zachodniej J. Tę samą energię można skierować na wyhodowanie pysznego, łatwego w uprawie i przechowywaniu czosnku.

---
Powiązane tematy: